Aktywność sportowa i zawodowa po przeszczepieniu nerki



Źródło: Transplantacja nerki - Kompendium dla chorych i ich rodzin oraz personelu medycznego (Solidarnie dla transplantacji)


Dializy – życie z ograniczeniami

Chorobę nerek wykryto u mnie w wieku 10 lat. W 1997 roku trafiłem do wrzesińskiego szpitala z silnym zapaleniem płuc. Nikt początkowo nie podejrzewał choroby nerek, jednak kilkukrotnie wykonane badania moczu oraz rozszerzone badania ultrasonograficzne nie pozostawiły wątpliwości – to zespół nerkowej utraty magnezu z wapnicą nerek. Leczenie farmakologiczne pozwalało mi jednak na funkcjonowanie bez większych dolegliwości do 16-go roku życia. Niestety w okresie dojrzewania moje nerki były coraz bardziej niewydolne, co zaczęło przekładać się na gorsze codzienne samopoczucie. Jako nastolatek nie odbiegałem niczym od rówieśników, brałem z życia całymi garściami, jeździłem na rowerze górskim. Przełomowy okazał się 2005 rok, kiedy mój lekarz nefrolog powiedział wprost, że w związku z permanentnym wzrostem stężenia kreatyniny muszę rozpocząć leczenie metodą dializoterapii. Jako uczeń szkoły ponadgimnazjalnej, rozpoczynający wówczas klasę maturalną zdecydowałem się po dłuższym zastanowieniu na dializy otrzewnowe z pomocą cyklera.

Rozpoczęcie dializ wiązało się z pobytem w szpitalu i zabiegiem chirurgicznym celem wprowadzenia do jamy brzusznej cewnika Tenckhoffa. Niestety nie obyło się bez komplikacji. Po kilku dniach od pierwszego zabiegu musiałem być ponownie operowany, ponieważ cewnik przeciekał. W konsekwencji przeciekający cewnik doprowadził do zapalenia otrzewnej, konieczne było długie leczenie antybiotykiem. Były to przykre i niespodziewane doświadczenia dla młodej osoby, dla której wcześniejszy przebieg choroby ograniczał się do leczenia farmakologicznego. Do szkoły wróciłem z dwumiesięcznym opóźnieniem. Dializy odbywały się w domu w godzi- nach nocnych, a więc pozwoliły na kontynuację nauki w szkole. Komfort życia nie był najlepszy, dializy zajmowały około 12 godzin na dobę każdego dnia.

Rozpoczął się czas dużych wyrzeczeń oraz wielu niemożliwych do wykonania zamierzeń. Do maszyny byłem podłączony codziennie. Niemożliwe stały się powroty do domu późniejszym wieczorem, kiedy na przykład chciałem wyjść z przyjaciółmi na pizzę, czy do pubu. Jeśli tylko zdecydowałem się podłączyć do cyklera dializacyjnego później, to odłączenie nie następowało rano dnia następnego lecz przed południem. Zawsze trzeba było wykonać te

„12 godzin”. Nosząc w sobie cewnik Tenckhoffa oczywistym stało się zwolnienie z zajęć wychowania fizycznego. Konsekwencje były jednak większe. Duże ryzyko uszkodzenia lub zakażenia spowodowało, że zupełnie musiałem zrezygnować z pływania. Wspomniany wcześniej rower    to była już tylko rekreacja z dużą dawką niepokoju, aby nie uderzyć się w brzuch. Bardzo szybko upłynął czas do matury. W międzyczasie była studniówka. Bal, zabawa i dializy.

To był pierwszy raz, kiedy miałem pozwolenie, aby na tę noc nie podłączać się do urządzenia nerkozastępczego. Dla zdrowej osoby jest to uczucie niezrozumiałe, dla dializowanej otrzewnowo moment wyczekiwany i upragniony.

Zdany egzamin maturalny i co dalej? Pochodzę z Wrześni, która leży 50 kilometrów od Poznania, najbliższego ośrodka akademickiego. Znajomi wybierają kierunki studiów, uczelnie, nawet w odległych miastach. Po raz kolejny ograniczeniem stały się dializy. Proponowano mi zmianę na hemodializę, jednak wiązałoby się to z kolejnym zabiegiem chirurgicznym celem wykonania przetoki do dializ.. Argumentem przeciw zmianie metody był fakt, że od kilku miesięcy byłem już na aktywnej liście oczekujących na przeszczepienie. Gdybym zdecydował się na zmianę metody, na pewno czasowo byłbym zawieszony. Dializy otrzewnowe pozwalały mi normalnie funkcjonować w szkole. Zapadła decyzja, że rozpocznę studia dziennie na wydziale zamiejscowym Wyższej Szkoły Handlu i Rachunkowości we Wrześni. Dokumenty złożone, oczekuję na rozpoczęcie roku akademickiego. Niestety po raz kolejny miałem pod górkę. Nie było wymaganej ilości chętnych na studia dzienne, a więc pozostały wyłącznie zaoczne. Nie poddałem się, pierwszą sesję egzaminacyjną zaliczyłem sprawnie. Czas pokazał, że studia zaoczne były w tym okresie dobrą decyzją.

Łącznie dializowałem się 19 miesięcy, a po 11 miesiącach zapadła decyzja o zmianie programu dializ w związku z gorszymi wynikami. Oprócz długich dializ nocnych  musiałem  wykonywać jedną dodatkową dializę w ciągu dnia. Zmniejszyło to bardzo mocno moją swobodę funkcjonowania.

Przeszczepienie nerki, pierwsza aktywność

Każdy pacjent dializowany będący  na  aktywnej  liście  oczekujących  z  utęsknieniem  czeka  na  telefon  z  informacją  „jest  dla  Pana  nerka”.   Taki   telefon  zadzwonił  w  moim  domu     11 kwietnia 2007 roku. Wielka radość z szansą na lepszą jakość życia, ale również wielka niepewność.

Przeszczepienie nerki to najlepsza obecnie metoda leczenia dla osób ze skrajną niewydolnością nerek własnych, pozwala u większości chorych na zupełną zmianę trybu życia i możliwość codziennego funkcjonowania. Dotyczy to zarówno nauki, pracy zawodowej jak również aktywności fizycznej, a nawet sportowej. Otrzymałem nerkę od dawcy zmarłego. Niestety żaden  z członków mojej najbliższej rodziny nie mógł być dawcą rodzinnym, co zapewne przyspieszyłoby przeszczepienie lub nawet pozwoliło uniknąć dializ.


Fotografia wykonana kilkanaście dni po transplantacji. Źródło własne.

Pierwszą aktywnością po transplantacji nerki było wstanie z łóżka i spacer do toalety, w asyście pielęgniarki. Jednak już kilka dni po zabiegu mogłem spacerować po Klinice Transplantologii. Była to aktywność ważna i zalecana, szczególnie że moja nerka podjęła pracę w 11 dobie od wszczepienia. Do tego czasu byłem poddawany codziennym dializom otrzewnowym – spacerowałem nawet wokół łóżka podłączony do cyklera. Wierzyłem, że przyspieszy to moment, kiedy moja nerka wystartuje. Kreatynina stopniowo obniżała się, zwiększała się ilość wydalanego moczu, a wykonana biopsja potwierdziła dobrą pracę nerki. Miałem wielkie obawy, że duża dawka sterydów wraz z lekami immunosupresyjnymi spowodują ogromny apetyt, a w konsekwencji niekontrolowany przyrost wagi. Otyłością oraz cukrzycą polekową straszyli pacjenci poznani w Klinice. W moim przypadku na szczęście to się nie sprawdziło. Efekty sterydów były widoczne wyłącznie na twarzy.

Po miesiącu opuściłem szpital. Jeszcze w szpitalu odbywałem długie spacery w szpitalny ogrodzie. Stopniowo ustępowały również odczucia bólowe po cięciu chirurgicznym. Z każdym dniem przyzwyczajałem się również, że jest we mnie nowa nerka.

Powrót do domu był dla mnie wielką radością i czekałem na niego z utęsknieniem. To było niesamowite, kiedy pierwszy raz położyłem się spać w swoim pokoju po powrocie. Pokój zmieniony był w mały gabinet zabiegowy do dializ, przy łóżku stał cykler, a ja spałem obok już niepodłączony, nie było takiej potrzeby.

Z każdym dniem spędzonym w domu czułem się coraz lepiej. Po tygodniu pojechałem na pierwszą kontrolę do ośrodka transplantacyjnego. Parametry pracy nerki stopniowo poprawiały się. Dawka leków immunosupresyjnych była wysoka, co wiązało się z dużym spadkiem odporności, a więc niepokojem o ewentualną infekcję.

Całą radość zepsuł wirus CMV, który uaktywnił się po kilkunastu dniach spędzonych w domu. Zacząłem słabnąć, pojawiły się wymioty i silne dolegliwości bólowe. Dopadł mnie spadek formy fizycznej i psychicznej. Wirus spustoszył organizm, obniżył się poziom hemoglobiny. Żyłem z wielką niepewnością, czy jestem w stanie wirusa pokonać i jak będę mógł dalej funkcjonować. Szpital opuściłem po miesiącu, kontynuowałem jednak dalsze leczenie. Pamiętam, że pojechałem rowerem na spacer i po trzech kilometrach byłem strasznie zmęczony. Nie napawało mnie to optymizmem.

Dzięki dobrej opiece lekarskiej, wsparciu mojej rodziny i przyjaciół stan zdrowia konsekwentnie polepszał się. Ponieważ czas letniej sesji egzaminacyjnej spędziłem w szpitalu i rekonwalescencji, egzaminy zdawałem we wrześniu. Nauka z myślą, że muszę wszystkie egzaminy zaliczyć pozytywnie wpływały na polepszanie się stanu mojego zdrowia. Misję wykonałem w 3 tygodnie. W sobotę zdałem ostatni ustny egzamin z prawa, a w poniedziałek byłem już na stole operacyjnym w celu usunięcia cewnika Tenckhoffa. Na dobre zakończyłem pewien etap swojej choroby. Z domu już wcześniej zniknęły wszystkie przyrządy medyczne służące do dializy.

Aktywność sportowa po transplantacji

Kilka dni po mojej transplantacji zjawił się przy moim łóżku koordynator transplantacyjny  z ulotką o Polskim Stowarzyszeniu Sportu po Transplantacji. Opowiadał o możliwościach aktywności sportowej. W trakcie rozmowy dowiedziałem się, że sportowcy po transplantacji startują w zawodach europejskich i światowych, podróżują w odległe miejsca świata. Zważając, że jeszcze się dializowałem, ponieważ moja nerka nie podjęła do tego czasu pracy, wydawało mi się to wszystko nierealne.

Po sześciu miesiącach od przeszczepienia zagoiły się miejsca cięć chirurgicznych, czułem się coraz lepiej. Poprawiał się mój stan psychiczny i fizyczny. Rozpoczęły się dłuższe spacery, wyjazdy na grzyby oraz zacząłem chodzić na pływalnię. To właśnie pierwsze pływanie było wielką radością, bo miałem prawie trzy lata przerwy od kontaktu z wodą poza prysznicem.

Mijały kolejne miesiące od przeszczepienia, czułem się coraz lepiej. Regularnie stawiałem się w ośrodku transplantacyjnym na badania kontrolne, a parametry były stabilne. Podczas jednej z wizyt w poradni otrzymałem kalendarzyk z informacją, że w Toruniu odbędą się Mistrzostwa Polski dla Osób po Transplantacji i Dializowanych. Zapisałem się. Przed dializami jeździłem na rowerze i pływałem. Ponieważ na Mistrzostwach nie było możliwości jazdy na rowerze, postawiłem na pływanie. W międzyczasie nauczyłem się skakać ze słupka startowego. Nigdy wcześniej nie pomyślałem, że kiedykolwiek pojadę na zawody pływackie. Pamiętam, że zadzwoniła do mnie Prezes Stowarzyszenia z potwierdzeniem mojego udziału i pytaniem, czy wezmę jeszcze udział w dodatkowej konkurencji sportowej. Zdecydowałem się na bieg na 100 metrów. Do Torunia pojechałem nieco stremowany, z dozą niepewności czy dam radę, czy tam się odnajdę. Pierwsze spotkanie organizacyjne przerodziło się w integrację, to było„przełamanie pierwszych lodów”. I tak następnego dnia wywalczyłem swój pierwszy srebrny medal w biegu na 100 metrów. To było ogromne przeżycie, rok po przeszczepieniu stanąłem na podium, a medal wręczyła legenda polskiej lekkoatletyki, utytułowana zawodniczka Pani Grażyna Rabsztyn. Po sprinterskim biegu bolały nogi, a kolejnego dnia odbywała się rywalizacja na pływalni. Do medalu ze stadionu dołożyłem drugie srebro w pływaniu na 100 metrów stylem klasycznym. Znów podium i radość. Do domu wróciłem z uśmiechem na twarzy, ale przede wszystkim z bakcylem dalszej aktywności fizycznej. Zobaczyłem, że po transplantacji można więcej. Zacząłem pokonywać więcej kilometrów na rowerze, coraz więcej pływałem. Niestety, ten dobry okres „odbudowy siebie” po transplantacji przerwała ponownie choroba. Jesienią nagle zacząłem czuć się źle, zaczęły się wymioty. Po wielu miesiącach spokoju trafiłem ponownie do Kliniki Transplantologii. Badania potwierdziły ponowną reaktywację wirusa CMV. Nie ukrywam, że ponownie zaczęło się w głowie myślenie co dalej, czy z tego wyjdę? Po kilku tygodniach pobytu w szpitalu wróciłem do domu i kontynuowałem leczenie poza szpitalem. Jednak bardzo często stawiałem się na kontrolę. I tak przez kilka miesięcy. Organizm był ponownie osłabiony wirusem i leczeniem.

Po bardzo pozytywnych wrażeniach z pobytu na mistrzostwach w Toruniu postanowiłem się nie poddawać i pojechać na zimową edycję Mistrzostw Polski dla Osób po Transplantacji i Dializowanych do Zakopanego. Przed przeszczepieniem, jeszcze podczas nauki w szkole podstawowej i gimnazjum kilka razy byłem na szkolnym obozie narciarskim. A więc przed wyjazdem w góry udałem się do pobliskiego Poznania na stok celem przypomnienia jazdy na nartach zjazdowych. Wyjazd na zimową rywalizację był bardzo udany. Przede wszystkim miałem możliwość podszkolenia własnych umiejętności. Była również rywalizacja na stoku narciarskim, znów wróciłem z medalem. Ale najważniejsza była atmosfera i wyjątkowe spotkanie osób po transplantacji. To właśnie integracja i wspólne rozmowy oraz wymiana doświadczeń dają na takim spotkaniu najwięcej.

Z wielką niecierpliwością czekałem na następne letnie Mistrzostwa Polski dla Osób po Transplantacji i Dializowanych, które zostały zorganizowane w 2009 roku w Kozienicach. To właśnie tam wywalczyłem kolejne medale w pływaniu i usłyszałem, że „tego młodego” to warto wziąć na zawody europejskie. Podczas spotkania w Kozienicach odbywały się rozmowy w jakiej części Polski warto byłoby zorganizować następne zawody. Nieśmiało zaproponowałem: może u mnie we Wrześni?

Nowy rok przyniósł wiele nowego. Szykowałem swoją formę na swój pierwszy wyjazd na Europejskie Igrzyska dla Osób po Transplantacji i Dializowanych do Dublina, a w międzyczasie organizowałem Mistrzostwa Polski dla Osób po Transplantacji i Dializowanych we Wrześni. Wielkim wsparciem w tym przedsięwzięciu była moja rodzina oraz miasto Września. Było to wielkie wyzwanie, a całość wypadła naprawdę znakomicie. Organizacja dała mi wiele frajdy. Przygotowanie takiego przedsięwzięcia dla mnie, który nigdy wcześniej czegoś takiego nie robił, po raz kolejny pozwoliło budować swoje poczucie własnej wartości. Dwa miesiące później pojechałem na wspomniane Igrzyska do Dublina, gdzie startowałem w pływaniu i kolarstwie szosowym. W pierwszej dyscyplinie wywalczyłem srebrny medal na 100 metrów stylem klasycznym, w drugiej niestety byłem poza podium. Uczestnictwo w tym wydarzeniu jeszcze szerzej pozwoliło mi spojrzeć na aspekt sportowy osób po przeszczepieniu. Tutaj poziom  był znacznie wyższy, zawodnicy bardzo poważnie i z wielkim zaangażowaniem podchodzili do swoich startów.

Na dobre wsiąkłem w rodzinę Polskiego Stowarzyszenia Sportu po Transplantacji. W 2011 roku pojechałem na swoje pierwsze Światowe Igrzyska dla Osób po Transplantacji do Göteborga w Szwecji. Wróciłem bez medali. Poziom sportowy był dużo wyższy niż na zawodach europejskich. Ale nie to było najważniejsze. To było wielkie spotkanie osób, które żyją dzięki transplantacji, zażywają te same leki. W żadnym miejscu nie doświadczymy takich wrażeń i emocji, które ciężko opisać słowami. „Wszyscy jesteśmy zwycięzcami” – to było hasło przewodnie tych zawodów. A te wzniosłe słowa świetnie podkreślił puchar zawodów, na którym znalazły się nazwiska ponad 1 000 osób z 50 krajów świata, które wtedy przyjechały do Szwecji.


Fotografia wykonana podczas Światowych Igrzysk dla Osób po Transplantacji w 2011 roku w Szwecji. Na wielkim pucharze znajdują się nazwiska wszystkich uczestników zawodów. Od lewej: Andrzej Lewandowski i Jan Stępniak. Źródło własne.

Teraz już co roku naprzemiennie startuję na zawodach europejskich i światowych, przywożąc regularnie medale z pływania. Najdalsza podróż sportowa jaką odbyłem, to wyjazd do RPA w 2013 roku. Było to wyzwanie, zważając że była to wyprawa do państwa zupełnie odmiennego niż Polska i kraje europejskie. Dzięki przestrzeganiu wszystkich zasad uczestniczyłem również w safari, wszystko zakończyło się bezpiecznie.

Wsparcie, jakie otrzymałem od środowiska sportowców po transplantacji spowodowało,    że ukończyłem również kilka wydarzeń sportowych, które nie były dedykowane wyłącznie dla osób po przeszczepieniu – liczne biegi na dystansach do 10 km. Dużym wyzwaniem, o jakim wcześniej nawet nie marzyłem, było ukończenie triathlonu na dystansie ¼ IronMan, a więc 950 metrów pływania, 45 kilometrów jazdy na rowerze i 10,55 kilometra biegu jednym ciągiem. Ostatnie dwa lata to również pływanie na wodach otwartych, a największe osiągnięcie to start pod prąd rzeki Brdy w Bydgoszczy na dystansie 2800 m.


Złoci medaliści sztafety pływackiej stylem zmiennym – Mistrzostwa Europy Osób po Transplantacji i Dializowanych Cagliari 2018. Od lewej stroją: Jan Stępniak, Andrzej Lewandowski, Aleks Walczak i Jakub Janczewski. Źródło własne.

Aktywność zawodowa po transplantacji

Początkowy okres po moim przeszczepieniu nie był najłatwiejszy. Przez pierwsze dwa lata sku- piałem się na studiach, a praca ograniczyła się do kilkumiesięcznych praktyk. Ponieważ studio- wałem rachunkowość na kierunku zarządzanie, praktykowałem w jednym z poznańskich biur rachunkowych. Cały czas mieszkałem we Wrześni, a więc pociągiem dojeżdżałem codziennie 50 kilometrów w jedną stronę. W 2009 roku obroniłem również pracę licencjacką. Następnie kontynuowałem studia magisterskie na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu.

W trakcie studiów magisterskich rozpocząłem pracę w biurze sprzedaży wrzesińskiej firmy zajmującej się produkcją i sprzedażą zniczy. W firmie pracowałem niecałe 2 lata. Podjąłem decyzję o założeniu własnej działalności gospodarczej. Zająłem się sprzedażą internetową, co pozwala mi pracować z domu. Po 11 latach od transplantacji nerki w oparciu o własne doświadczenia uważam, że dzięki takiej formie pracy mogę lepiej dbać o własne zdrowie.

Opublikowano: 22 lutego 2019